Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Historia najbardziej ekscentrycznego zakładu w historii Londynu

151 642  
505   46  
Większość zakładów zaczyna się tak samo. Ktoś rzuca w eter jakieś głupi pomysł, sugerując jednocześnie, że towarzysz jego rozmowy nie ma jaj, aby porwać się na takie zadanie. Każdy uniesiony honorem mężczyzna ryknie wówczas „Co? Ja tego nie zrobię?” i z miejsca wyzwania się podejmuje. Nawet jeśli stawka jest niemalże symboliczna.

Czasem jednak niewinny zakład może nieco wymknąć się spod kontroli i mieć iście spektakularny finał, który można by skomentować słowami „Kur#a, jaka śliczna katastrofa!”.

Theodore Hook przyszedł na świat w 1788 roku. Był synem znanego kompozytora, od którego przejął talent do pisania przyjemnych dla ucha utworów. Od kiedy jako szesnastolatek zainkasował 50 funtów za operetkę pt. „Powrót żołnierza”, Theodore postanowił zarabiać na życie podobnie jak jego ojciec. Nie wiadomo jednak po kim chłopak odziedziczył skłonność do wyszukanych żartów, złośliwych dowcipów i nade wszystko – zakładów.


W 1810 roku Hook spotkał się ze swoim przyjacielem, cenionym architektem - Samuelem Beazleyem. Panowie, być może odrobinę znieczuleni jakimś alkoholowym napitkiem, zaczęli dawać upust swoim głupim pomysłom. W pewnej chwili Samuel rzekł: Kopsnę ci jedną gwineę (gwinea to dawna angielska waluta), jeśli w ciągu tygodnia sprawisz, że jeden z ładnych, skromnych domów stanie się najpopularniejszym miejscem w całym Londynie!”. Theodore oczywiście przyjął ten zakład i już kilka godzin później zabrał się do roboty.
Hook bardzo chętnie korzystał ze znajomości osób z tzw. wyższych sfer i to właśnie im miał w zwyczaju robić żarty. Tym razem za ofiarę wybrał sobie niejaką panią Tottenham – zamożną i wielce szanowaną arystokratkę z ulicy Berners 54. To jej dom miał się wkrótce stać najbardziej znaną lokacją w całym Londynie!


Hook zasiadł do pisania listów. Tysięcy listów. Każdy do innego adresata. Podając się za panią Tottenham, dowcipniś składał zamówienia na różnego rodzaju produkty, zapraszał gości i dokonywał zakupów (oczywiście płatnych przy odbiorze). Kiedy skończył tę żmudną robotę i spędził długie godziny na poczcie, dowcipniś wynajął pokój z widokiem na rezydencję pani Tottenham. O godzinie 5 rano 27 listopada 1810 roku Theodore zaciągnął do tego mieszkania swego przyjaciela – architekta, aby wraz z nim spędzić cały dzień przy oknie i rozkoszować się nadchodzącymi wydarzeniami…
Pierwszy do drzwi domu zapukał umorusany sadzą kominiarz, dzierżący w dłoniach wielki wycior. Z listu, który odebrał wynikało, że wczesnym rankiem miał się stawić pod tymże adresem, aby odetkać zapchany komin. Zaskoczona pani Tottenham odprawiła swego gościa myśląc, że zaszła zwykła pomyłka. Nie spodziewała się jednak, że w ciągu kolejnych kilku minut do wrót jej domu dobijać się będzie tuzin kolejnych kominiarzy. A to był dopiero początek…


Nie minęła nawet minuta, gdy przed drzwiami zaczęli tłoczyć się kolejni interesanci. Wśród nich roiło się od sprzedawców wlokących za sobą skrzynie z „zamówionymi” przez arystokratkę towarami. Przyszedł facet z organami, inny przywlókł ze sobą potężny fortepian. Po chwili do gromadzącej się pod domem hałastry dołączyli kupcy z workami bielizny i pudłami z biżuterią.
W tłumie ludzi, który powoli zaczynał blokować ulicę, dały się słyszeć przekleństwa dziesiątek dostarczycieli węgla, którzy usiłowali przepchnąć się do wrót ze swoimi wyładowanymi opałem workami.
To jednak w dalszym ciągu nie był koniec spektaklu. Oto bowiem zbliżała się druga fala… Tym razem ofensywę na ulicę Berners 54 przypuściły dziesiątki cukierników, taszczących piękne, finezyjnie wykonane torty weselne w łącznej liczbie 50 sztuk. Po chwili dołączyli do nich kolejni producenci słodkości, usiłujący dostarczyć pani Tottenham ok. 2500 truskawkowych tart.


O zęby trzeba dbać, a słodycze są przecież powodem próchnicy. Dlatego też wkrótce nadeszło i wsparcie ze strony dziesiątek dentystów umówionych z właścicielką domu na prywatną wizytę. W tym samym momencie z ostatnią posługą nadszedł zastęp księży, wspomagany przez równie efektowną grupę lekarzy, ogrodników, tapicerów, optyków, prawników oraz wytwórców peruk.
Ulica była już zupełnie zablokowana, a żadna z setek zgromadzonych przed domem pani Tottenham osób nie chciała odpuścić i domagała się uiszczenia zapłaty za dostarczony towar. I słusznie – jak by nie patrzeć, dwanaście ozdobnych pianin, które postawiono przed domem arystokratki, musiało kosztować niemałą fortunę! Również i piękna trumna, którą zamówiono z lokalnego zakładu pogrzebowego, warta była całkiem sporo. Trzeba też było zapłacić za wizytę wikaremu, śmierdzącym dostawcom ryb oraz imponującej watasze szewców…
Tymczasem drzwi domu pani Tottenham zostały zamknięte na cztery spusty i od środka zabarykadowane przez będącą na skraju załamania nerwowego właścicielkę, wspomaganą przez jej rozhisteryzowaną gosposię.


Przyszedł czas na wisienkę, którą Hook postanowił zainstalować na swoim „torcie”. Kiedy już tłum interesantów zakorkował ruch na całej przecznicy, przyszedł czas na gości specjalnych. Oto bowiem na miejsce dotarł dyrektor Banku Angielskiego, książę hrabstwa York, arcybiskup z Canterbury, burmistrz Londynu, główny Lord Sprawiedliwości, dostojni przedstawiciele Gabinetu Ministrów oraz przewodniczący Kompanii Wschodnioindyjskiej.
Do tłumu zaproszonych gości dołączyli też ciekawscy gapie i dziennikarze. Na całej ulicy panował już chaos, dochodziło do przepychanek oraz głośnych i dość obelżywych wyrazów niezadowolenia płynących z ust nadętych, aczkolwiek dość mocno wymiętoszonych dostojników.

Aby zapobiec dalszemu napływowi kolejnych interesantów, interweniować musiała policja, która zamknęła przecznicę po obu jej stronach.
Tymczasem dokładnie na drugiej stronie ulicy, w przytulnym, wynajętym mieszkanku, siedział sobie Hook, sprawca całego zamieszania, wraz ze swym przyjacielem Beazleyem. Architekt, siorbiąc wino, z niekłamanym zadowoleniem patrzył na iście dantejskie sceny rozgrywające się na wypełnionym jazgotem, złorzeczeniami oraz desperackimi wrzaskami irytacji podwórku i rzekł: „No, dobrze. Uznajmy, że ten zakład wygrałeś. Masz tu gwineę” i podał Theodorowi monetę wartą odrobinę ponad jednego funta.


Chaos został opanowany już długo po zmroku, a ostatni rozgorączkowani interesanci zostali kulturalnie przegonieni przez stróżów prawa. Gazety pisały o tym incydencie przez długie miesiące, a policja wyznaczyła nawet nagrodę za wskazanie sprawcy tego „kryminalnego żartu”. Mimo że znajomi Hooka podejrzewali, że to on był autorem tego wyśmienitego numeru, nikt nie puścił pary z ust i Theodore uniknął konsekwencji swojego "pranku". Na wszelki jednak wypadek opuścił on Londyn i wykorzystał tę sposobność do krajoznawczej podróży po swojej ojczyźnie.

Źródła: 1, 2, 3
19

Oglądany: 151642x | Komentarzy: 46 | Okejek: 505 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało